1
W niedzielne przedpołudnie..
Napisane przez
Michał P.
,
15 listopad 2015
·
2258 Wyświetleń
Za oknem było jeszcze ciemno, gdy otworzyłem powieki. Nie słyszałem deszczu stukającego głucho kroplami o parapet, ani wiatru obijającego swymi podmuchami reklamówkę ze spinaczami, zawieszoną na balkonie. Pora więc było powstać z "bijącego" przyjemnym ciepłem legowiska i ruszać w drogę.
Gdy zajechałem na miejsce "oni" już stali. Trzy samochody jeden przy drugim, namiot, rozłożony stolik wraz z poukładanymi dookoła klamotami, można rzec biwak. Sześć wędek dumnie prężyło się we wbitych w ziemię podpórkach, a krwistą czerwienią pięknie biły po oczach bojki żywcowych spławików, porwane do tańca w rytm pofalowanej coraz silniejszym wiatrem powierzchni rzeki. A więc wieści szybko się rozchodzą. Nie tylko mnie wyobraźnię rozpaliła wieść o wielkim szczupaku i wizja pojedynku z podobnym mu okazem. Szkoda tylko, że wspólne pożądanie rozdzielało między nami tak różne podejście do tematu.
Ominąłem towarzystwo bez słowa, i ustawiłem się nieco dalej. Łowisko ma to do siebie że najatrakcyjniejsza prostka nie jest zbyt długa i rozłożony szpaler wędek mocno ograniczał moje możliwości. Już wiedziałem, że nie wytrzymam tu długo.
Szczupaki nie współpracowały. Zgoniłem to na wpływ warunków pogodowych, które to zagadnienie zacząłem ostatnio dość mocno studiować z mocnym postanowieniem osobistego zbadania tej kwestii na własnym przykładzie. "Żywczarzom" też nie brały. Wpatrywanie w nieruchome bojki, kiwające się jedynie w rytm pofalowanej powierzchni musiało być wyjątkowo nudne, bo panowie szybko zaczęli dyskutować o polityce i ostatnich wydarzeniach z wyraźnym zaangażowaniem emocjonalnym, sądząc po tonie wypowiedzi i znaczeniu słów w nie wplecionych. Podjechał kolejny samochód. Wysiadło trzech gości. Energicznie skierowali się do bagażnika i po chwili wyciągnęli złożone żywcówki. Zmieniłem odcinek.
Zaczęło padać, mocniej wiać, i w ogóle sytuacja była coraz bardziej paskudna. Spotkałem spinningistę, który w rozpoczętej rozmowie zaczął narzekać na mizerne efekty dotychczasowego wędkowania. Według jego słów w ostatnim czasie też lepiej nie było. Zaglądnął tu z sentymentu, bo odcinek obfitował niegdyś w fajne ryby. Na moje słowa o sytuacji panującej na łowisku gdzie byłem wcześniej, odległego zaledwie kilometr od miejsca gdzie się znajdowaliśmy, przytoczył przykład miejscowego "eksperta" od połowu szczupaka na żywca, który tylko w tym sezonie może poszczycić się około 50 ma złowionymi rybami. Około, bo statystyki od ostatniego z nim spotkania mogły się zmienić.
Postanowiłem w akcie desperacji poszukać klenia. Coś mi się ostatnio obiło o uszy, że jesienią dobrze "biją" w duże woblery, a tak się złożyło że byłem niedaleko od miejsc w których łowiłem te ryby latem. Zmieniłem wędkę i z czarną pijawą wlazłem na środek rzeki.
Nieprzypadkowo wybrałem miejsce gdzie złowiłem największego z letnich kleni. Przyjemnie było znów poczuć namiastkę klimatu jaki towarzyszy takiemu łowieniu.. Znów stałem po środku rzeki, w wodzie po pas, a z burty przede mną wyprowadzałem po łuku na długiej lince muchową przynętę. Rzucając czarną pijawkę w dobrze znane sobie zaciemnienie za wystającym z wody uschniętym korzeniem miałem cichą, a raczej cichutką nadzieję zobaczyć, podobnie jak tamtego upalnego, letniego dnia, wielkie cielsko podnoszące się do muchy by wciągnąć ją do swej przepastnej paszczy.. Oczyma wyobraźni widziałem tamtą wspaniałą chwilę i próbowałem przywołać tańczącą na końcu sznura potężną rybę, targającą mym ramieniem jakby chciała wyrwać mi kij z ręki..
Tym razem jednak nic się nie wydarzyło. I nie tylko to się nie zgadzało; woda płynęła w jakimś szarym, ołowianym kolorze, zamiast upalnie grzejącego słońca niebo zasłaniała gruba warstwa ciemnych chmur, gnanych pędem coraz szybszego wiatru, a padający deszcz naprzykrzał się zasłaniając szkła okularów. Nie tym razem. Może za rok znów się zobaczymy..
Gdy zajechałem na miejsce "oni" już stali. Trzy samochody jeden przy drugim, namiot, rozłożony stolik wraz z poukładanymi dookoła klamotami, można rzec biwak. Sześć wędek dumnie prężyło się we wbitych w ziemię podpórkach, a krwistą czerwienią pięknie biły po oczach bojki żywcowych spławików, porwane do tańca w rytm pofalowanej coraz silniejszym wiatrem powierzchni rzeki. A więc wieści szybko się rozchodzą. Nie tylko mnie wyobraźnię rozpaliła wieść o wielkim szczupaku i wizja pojedynku z podobnym mu okazem. Szkoda tylko, że wspólne pożądanie rozdzielało między nami tak różne podejście do tematu.
Ominąłem towarzystwo bez słowa, i ustawiłem się nieco dalej. Łowisko ma to do siebie że najatrakcyjniejsza prostka nie jest zbyt długa i rozłożony szpaler wędek mocno ograniczał moje możliwości. Już wiedziałem, że nie wytrzymam tu długo.
Szczupaki nie współpracowały. Zgoniłem to na wpływ warunków pogodowych, które to zagadnienie zacząłem ostatnio dość mocno studiować z mocnym postanowieniem osobistego zbadania tej kwestii na własnym przykładzie. "Żywczarzom" też nie brały. Wpatrywanie w nieruchome bojki, kiwające się jedynie w rytm pofalowanej powierzchni musiało być wyjątkowo nudne, bo panowie szybko zaczęli dyskutować o polityce i ostatnich wydarzeniach z wyraźnym zaangażowaniem emocjonalnym, sądząc po tonie wypowiedzi i znaczeniu słów w nie wplecionych. Podjechał kolejny samochód. Wysiadło trzech gości. Energicznie skierowali się do bagażnika i po chwili wyciągnęli złożone żywcówki. Zmieniłem odcinek.
Zaczęło padać, mocniej wiać, i w ogóle sytuacja była coraz bardziej paskudna. Spotkałem spinningistę, który w rozpoczętej rozmowie zaczął narzekać na mizerne efekty dotychczasowego wędkowania. Według jego słów w ostatnim czasie też lepiej nie było. Zaglądnął tu z sentymentu, bo odcinek obfitował niegdyś w fajne ryby. Na moje słowa o sytuacji panującej na łowisku gdzie byłem wcześniej, odległego zaledwie kilometr od miejsca gdzie się znajdowaliśmy, przytoczył przykład miejscowego "eksperta" od połowu szczupaka na żywca, który tylko w tym sezonie może poszczycić się około 50 ma złowionymi rybami. Około, bo statystyki od ostatniego z nim spotkania mogły się zmienić.
Postanowiłem w akcie desperacji poszukać klenia. Coś mi się ostatnio obiło o uszy, że jesienią dobrze "biją" w duże woblery, a tak się złożyło że byłem niedaleko od miejsc w których łowiłem te ryby latem. Zmieniłem wędkę i z czarną pijawą wlazłem na środek rzeki.
Nieprzypadkowo wybrałem miejsce gdzie złowiłem największego z letnich kleni. Przyjemnie było znów poczuć namiastkę klimatu jaki towarzyszy takiemu łowieniu.. Znów stałem po środku rzeki, w wodzie po pas, a z burty przede mną wyprowadzałem po łuku na długiej lince muchową przynętę. Rzucając czarną pijawkę w dobrze znane sobie zaciemnienie za wystającym z wody uschniętym korzeniem miałem cichą, a raczej cichutką nadzieję zobaczyć, podobnie jak tamtego upalnego, letniego dnia, wielkie cielsko podnoszące się do muchy by wciągnąć ją do swej przepastnej paszczy.. Oczyma wyobraźni widziałem tamtą wspaniałą chwilę i próbowałem przywołać tańczącą na końcu sznura potężną rybę, targającą mym ramieniem jakby chciała wyrwać mi kij z ręki..
Tym razem jednak nic się nie wydarzyło. I nie tylko to się nie zgadzało; woda płynęła w jakimś szarym, ołowianym kolorze, zamiast upalnie grzejącego słońca niebo zasłaniała gruba warstwa ciemnych chmur, gnanych pędem coraz szybszego wiatru, a padający deszcz naprzykrzał się zasłaniając szkła okularów. Nie tym razem. Może za rok znów się zobaczymy..
- remek, Friko, joker i 12 innych osób lubią to
Bardzo fajny tekst. Końcówka iście poetycka- i choć muchowanie jest mi obce to oczami wyobraźnie wszystko widziałem:-)